wtorek, 11 listopada 2014

M39




jak wzrokiem sięgnąć pola i łąki. łąki i pola. i mgła – z tych mgieł, co to umawiają się z trawami, obiecując słońce. taki sen. zachód. ale zupełnie nie ten z ostatniego wiersza, tylko zawieszona jeszcze całkiem wysoko nad ziemią, nieprawdopodobnie ogromna, monstrualna wręcz, czerwona kula. prawie ją widzę. a teraz, mój drogi, najważniejsze: kieszenie długiego, porozciąganego, szarego jak ów schyłek dnia swetra mam pełne granatów. oniryczna logika podpowiada mi, że znalazłam je akurat na tymże polu, na tej dokładnie łące - rozglądam się. to brus - poznaję.  wróćmy do granatów. właśnie wkładam rękę, sprawdzam, są tam. wcale nie zimne, ogrzane moim ciepłem, moim sennym ciepłem, lepkim od krwi. granaty. granaty niemieckie. stalowe i takie ciepłe. moje.

wyjmuję pierwszy. odrywam zawleczkę. rzucam. upada kilkanaście kroków przede mną. wybucha z miażdżącym hukiem. nic się nie dzieje. nawet nie odczuwam gorącego powiewu. nic. stoję bezmyślna, albo kto wie, może właśnie zamyślona, tępo wpatrzona w horyzont. odbezpieczam kolejny. rzucam - tym razem bliżej. wybucha. hałas rozsadza mi uszy a fala, fala obmywa moje ciało jak chrzest. nadal stoję. niezbyt zaskoczona. niezbyt przerażona. nieszczególnie usatysfakcjonowana. obojętna. gładzę w kieszeni ostatni. wyjmuję. przytulam do policzka. ogrzewam. wykręcam kulistą nakrętkę i pociągam, uruchamiając zapalnik - upada prosto pod nogi. liczę. głośno liczę. do dwóch, do trzech, do czterech. wybucha. co ja paczę?! nie uwierzysz - niewirtualna eksplozja rozrywa mnie na części! gdybym miała twarz, odczytałbyś z niej zaskoczenie. gdybym miała dłoń, przytrzymałbyś chociaż kawałek mnie.

jestem. stoję na tej cholernej łące. mam głowę, ręce i nogi.
tylko granatów już nie mam - zaciśnięte w dłoniach zawleczki.
otulam się szczelniej swetrem. pusto. puste kieszenie. pusty horyzont. łąka śpi. pole śpi. las śpi.






2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz